Chyba każda z nas gdy jest małą dziewczynką marzy o swojej sukni ślubnej, wyobraża sobie jaka ona będzie…jak będzie w niej wyglądać. I kiedy nadchodzi w życiu ten etap, że konieczne jest poszukiwanie sukni ślubnej cieszy się jak dziecko. Przynajmniej ja tak miałam 🙂 Zanim wyruszyłam w miasto, przejrzałam cały internet w poszukiwaniu tej jedynej…wyśnionej. Muszę przyznać, że mimo iż chciałam raczej prostą sukienkę, to przeglądając strony internetowe zaczęły mi się podobać okazałe księżniczki. Oglądając coraz to nowsze kolekcje upewniłam się również, że moim MUST HAVE sukni ślubnej są pięknie wyeksponowane plecy!

Do pierwszego salonu poszłam sama, głównie dlatego, że po prostu miałam wolne popołudnie, a ów salon mieści się nieopodal mojego mieszkania. Sukni niby dużo, ale wszystkie jednakowe z dużą ilością koronek, zdobień, świecidełek… Bez przekonania wybrałam 3 modele i je zmierzyłam. Żadna z nich to nie była ta jedyna. A mój pomysł na popołudnie jedynie zepsuł mi nastrój, bo w głowie zaczęły kotłować się myśli…a co jeśli w każdym salonie w Kielcach są takie sukienki? Co ja wtedy zrobię? Gdzie pojechać żeby znaleźć tę wyjątkową? To nie dawało mi spokoju 🙁

Czym prędzej wybrałam się więc z moją przyjaciółką Iwoną, która będzie pełnić funkcję mojej świadkowej, na research po kilkunastu innych salonach. Na początek udałyśmy się do salonu, o którym od kilku różnych osób słyszałam pozytywne opinie i muszę przyznać, że rzeczywiście były tam inne sukienki niż w tym poprzednim sklepie. Nie wiedziałam w którym kroju może być mi dobrze, a pracująca tam pani była tak miła, że mierzyłam tam i rybkę i typową literę A i małą i dużą księżniczkę… No i niestety te miary nic mi nie pomogły…bo nadal nie umiałam ocenić, który krój do mnie pasuje najlepiej… A przyjaciółka
i sprzedawczyni stwierdziły, że mam taką figurę, że każda z nich leży na mnie dobrze… Podsumowując
w tym sklepie przypadły mi do gustu dwie małe księżniczki. Jako, że razem z Iwoną miałyśmy zarezerwowany cały wtorek na bieganie po salonach ślubnych, to tego dnia odwiedziłyśmy ich bardzo wiele. W niektórych były fajne sukienki, a w innych same tandetne. Jeśli jakaś mi się podobała to była mierzona niezależnie od
kroju i albo przypadła nam do gustu albo nie 🙂

Kiedy już wszystkie salony zwiedziłyśmy, wybrałyśmy się na kawę obgadać nasze typy 🙂 Wahałyśmy się między tymi dwiema, o których pisałam wyżej, literką A z salonu MS Moda, rybką/syrenką z Paryżanki
i ogromną księżniczką z Promariage.

W którymś ze sklepów pani powiedziała mi, że jak założę tę jedyną, to będę wiedzieć, że to ta. W innym, żeby wybrać tę, która mi się przyśni. Niestety mierząc je przy żadnej nie poczułam że to ta…a najbardziej podobałam się sobie w tej największej – myślę że było to spowodowane tym, że był to dokładnie mój rozmiar, wszędzie leżała idealnie i nawet na długość była odpowiednia. Przyśnić – niestety żadna mi się nie przyśniła… Wybrałam się więc jeszcze raz pokazać swoje typy rodzicom, którzy zgodnie uznali, że wolą mnie w tych mniejszych sukniach. W sumie sama też doszłam do takich wniosków, bo raczej nigdy nie marzyłam o sukience księżniczce.

Poniżej kilka sukienek, które mierzyłam. A na którą się zdecydowałam? Już niedługo się Wam tym pochwalę – po ślubie 😉 Nie chcę, aby narzeczony zobaczył tę wybraną przeze mnie, chciałabym żeby to była dla niego niespodzianka 🙂

ps. jeszcze raz, tym razem na forum publicznym pragnę podziękować mojej Iwonce za wytrwałość
w poszukiwaniu ze mną sukni, bo wiem, że było ciężko 🙂