Mimo, iż bardzo dużo czasu upłynęło od dnia ślubu (a jeszcze więcej od przygotowań 🙂 ) bardzo dokładnie pamiętam jaką zagwozdką było dla nas menu weselne. Zarówno to co podamy jak i to czy postąpić tradycyjnie tzn. to co zostanie podane i o której zostawić w tajemnicy, czy jednak ustawić menu na stołach. Ostatecznie uznaliśmy, że lista dań dla każdego gościa przyjęcia to lekka przesada, jednak dobrze aby przybyli mieli możliwość sprawdzić co będzie serwowane i o której. Zdarzają się przecież osoby wybredne, które nie wszystko lubią, a czasami są podczas wesela i takie sytuacje, że ktoś musi wyjść odwieźć dziecko albo kogoś starszego, więc dobrze aby wiedział o której będzie ciepły posiłek, by wyjść po nim albo zdążyć na niego wrócić. Tak więc menu było – po jednym na stolik (czyli na ok. 10 osób).

Standardowo w pakiecie ślubnym naszego hotelu było 5 ciepłych posiłków, czyli obiad składający się z dwóch dań plus 3 gorące dania. Co do ilości uważam, że jest ona w zupełności wystarczająca, bo przecież jest jeszcze tort, cała masa zimnych przystawek, ciast, a u nas jeszcze dodatkowo był słodki bufet. Nie mieliśmy większego problemu z rozplanowaniem ich czasowo – świetnie w tym pomógł nam DJ i managerka Grand Hotelu. Tylko co podać? Czy bardziej liczyć się ze swoim zdaniem, czy patrzeć na gości? Osobiście lubię kuchenne eksperymenty, egzotyczne potrawy, niestandardowe dania i z chęcią zobaczyłabym na stole zupę krem z zielonego groszku, czy owoce morza. Ale przecież na przyjęciu nie będę sama, ba – ja mogę zjeść tam najmniej – pomyślałam. Wesele przecież robi się dla gości, więc trzeba znaleźć złoty środek między tym co sami chcielibyśmy zjeść, a co najchętniej zjedzą goście. Repertuar kulinarny był więc raczej klasyczny, jednak z małymi udziwnieniami 🙂 Nie byłabym sobą gdybym ich nie wprowadziła.

Na pierwsze danie podano więc rosół, ale nie standardowo z kluskami, a z ręcznie robionymi kołdunami. Zaraz po nim na stołach pojawiła się pierś z kurczaka faszerowana musem z suszonych pomidorów na salsie paprykowej z młodymi ziemniaczkami z wody i sałatką wiosenną. Wielką niespodzianką dla nas wszystkich był sposób podania tego dania. My wraz ze świadkami zostaliśmy obsłużeni pierwsi – sześciu kelnerów weszło, dumnie niosąc srebrne tace z przykryciem, które jednocześnie odkryli. Przyznaję, przez te kołduny i suszone pomidory obawiałam się troszkę co na to dzieciaki, więc dla nich było osobne menu. Na pierwsze danie również był rosół jednak z makaronem, a na drugie nuggetsy z kurczaka z frytkami i zestawem surówek. W ten sposób wszyscy byli zadowoleni 🙂

Po obiedzie przyszła pora na pierwszy taniec – walc angielski do piosenki Kennego Rogersa „If I were a painting”, a zaraz po nim w formie deseru podany został tort, który wywołał niemałe zdziwienie wśród gości. Dlaczego? A to dlatego, że ciasto było zielone i każdy miał zagadkę, czy to barwnik, a może szpinak lub rukola. Tort rzeczywiście składał się z biszkoptu ze szpinakiem i masy śmietanowej z serkiem mascarpone i malinami (był wyborny – tak na marginesie 🙂 ). Kawałek mam jeszcze zamrożony na pierwszą rocznicę ślubu 🙂

Kolejne gorące danie serwowano dopiero o godzinie 23:00 i był to gulasz węgierski z warzywami podany z gorącą bagietką. Może Wam się wydawać późno, jednak ślub braliśmy o 17:00, a dwudaniowy obiad był ok. godziny 19.00, a po nim jeszcze tort. Następnie o godzinie 1:30 na stołach pojawił się schab z grilla z masłem czosnkowym z ziemniakami opiekanymi i surówką z białej kapusty. Ostatnim ciepłym posiłkiem był tradycyjnie barszczyk czerwony, lecz nie standardowo z krokietem czy pasztecikiem, a z kapuśniaczkiem – godzina 3:00.

Jako, że jedna strona menu zostawała pusta, postanowiliśmy napisać na niej jakie przystawki znajdują się na stole – co się będzie miejsce marnować 🙂 Jako zimne zakąski mieliśmy trzy rodzaje sałatek: świętokrzyską, grecką i prowansalską. Paterę mięs pieczystych: schab ze śliwką, kurczak pieczony, boczek faszerowany. Aromatyczną rybę po grecku, jajko otulone szynką na poduszce z sałatki jarzynowej, śledzie po węgiersku i góralsku, tradycyjny schab po warszawsku, pasztet w cieście podany z konfiturą z żurawiny w asyście kremu chrzanowego oraz cienkie plastry łososia marynowanego z koperkiem i cytryną.

Ku mojemu zdziwieniu wszystkie ciepłe dania zjadłam praktycznie w całości 🙂 Każde z nich było przepyszne (byliśmy na degustacji obiadu przed przyjęciem, więc wiedziałam, że jedzenie jest naprawdę na poziomie). Niestety przy takiej ilości ciepłych posiłków nie udało mi się w dniu ślubu spróbować niczego z zimnych zakąsek. Jednak nikt nie narzekał, a bardzo wiele osób chwaliło, więc chyba się udało i wszystko było pyszne 🙂

Czy tym wpisem rozwiałam jakieś wasze wątpliwości, albo podsunęłam interesujący pomysł? Dajcie koniecznie znać w komentarzu, bo jestem bardzo ciekawa 🙂